Strona główna Edukacja Naukowa etyka – plagiat i fałszerstwo jako źródło braku zaufania społecznego do...

Naukowa etyka – plagiat i fałszerstwo jako źródło braku zaufania społecznego do współczesnego naukowca

Plagiat jest pojęciem dosyć szerokim, nie odnosi się jedynie, jak się często uważa, do materiałów naukowych, np. książek, czasopism. Dotyczy każdej formy podszywania się (zawłaszczania) cudzej pracy, dorobku. Tak więc odnosi się także do sztuki np. malarstwa oraz techniki, nowych odkryć, wynalazków. Współcześnie także do dokonań w ramach „cybernetyki życia”, np. plagiaty stron internetowych czy gier wideo. To co stanowi wyznacznik odnośnie tego, czy daną działalność, efekt pracy można nazwać plagiatem, jest brak odnośników źródłowych do materiałów, z których się korzystało. Plagiat jest zatem kradzieżą.

Współcześnie termin plagiat bardzo często jest używany w odniesieniu do publikacji naukowych. Na tym zagadnieniu skupi się niniejszy artykuł. Kiedy mowa o aktywności naukowej, to na myśl przychodzi uniwersytet. Dzisiejsza placówka tego typu zdaje się być w pewien sposób „przepełniona”, jak wynika bowiem z raportu diagnozującego stan szkolnictwa wyższego w Polsce na jednego profesora przypada około 83 studentów. Stwarza to realne zagrożenie odnośnie poziomu pisanych prac, czy też możliwości indywidualnego podejścia do każdego studenta. Mówiąc prościej na niektórych uczelniach bardzo prawdopodobne jest, że nauczyciele akademiccy muszą poświęcać wysoki poziom pisania poszczególnych prac dyplomowych na rzecz „przepustowości” absolwentów. Nie twierdzę, że tak jest wszędzie, powyższa średnia krajowa daje nam jednak podstawy do stawiania takich hipotez.

Czy zatem w związku z tym poziom prac licencjackich, magisterskich, doktorskich jest niski, a studenci dopuszczają się plagiatów? Odpowiedzi na to pytanie można doszukać się w szeregu opracowań, ja pozwolę sobie na przytoczenie jednego z nowszych: „aż 40 proc. studentów podczas pisania prac magisterskich i licencjackich łamie prawa autorskie. 100 uczelni wyższych walczy z procederem, sprawdzając prace programem anty-plagiatowym. Za kopiowanie grozi grzywna, kara ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do trzech lat ”. Jeżeli dane z powyższego cytatu okazałyby się prawdziwe, oznaczałoby to ogromny, zatrważający w swym rozmiarze wręcz problem dla współczesnego systemu oświaty wyższej. Problem, z którym trzeba bezsprzecznie walczyć. W przeciwnym razie tak „wyprodukowani” absolwenci stanowić będą w rezultacie na rynku pracy jedynie złą wizytówkę dla uczelni macierzystej. Obecnie pracodawcy coraz częściej skarżą się na niski poziom kształcenia, wskazując także, iż współczesnemu absolwentowi brak jest praktycznych umiejętności.

Wróćmy jednak do podstawowego problemu – plagiatu, naukowych fałszerstw. Nie można i nie trzeba nazbyt demonizować studentów (absolwentów), przedstawiając ich, jako rzesze osób, których jedynym celem jest zdobycie upragnionego dokumentu. Spróbujmy pokazać zagadnienie z drugiej strony, strony pracowników naukowych. „Nierzadko zdarza się, że to studenci są ofiarami plagiatu. Promotorzy zamieszczają w swoich pracach naukowych obszerne fragmenty prac studentów, przypisując sobie ich autorstwo. Niestety takie sprawy rzadko są ujawniane”. Widzimy zatem, że środowisku naukowemu pojęcie plagiatu nie jest obce. Tego właśnie dotyczyć będzie ten tekst – będzie próbą charakterystyki zagadnienia plagiatu wśród naukowców, odpowiedzi na pytanie, jak bardzo to zjawisko jest powszechne, jakie niesie ze sobą skutki, dlaczego ma miejsce? Plagiaty, naukowe fałszerstwa nie są jednak jedynie znane w Polsce. Skala problemu ma, jak się nietrudno domyślić, zakres ogólnoświatowy, w tę stronę zatem skierujmy nasze rozważania.

Na początek odwołam się do niedawno przeprowadzonego, dość ciekawego eksperymentu. Za pomocą programu komputerowego o nazwie „eTBLAST” przeskanowano szereg prac naukowych. Wyniki okazały się zatrważające – blisko 9 tys. podejrzanych publikacji, które dawały przesłanki by sądzić, że są plagiatem. Jak wskazują najnowsze statystyki skala zjawiska jest dosyć znacząca, średnio jedna na 200 publikacji nosi wyraźne cechy plagiatu, bądź charakteryzuje się falsyfikacją danych. Wracając jednak do przytoczonych badań, kolejnym etapem eksperymentu było rozesłanie dokładnie 163 kwestionariuszy do osób, które prawdopodobnie dopuściły się „naukowej kradzieży”. Badacze chcieli dowiedzieć się, dlaczego naukowcy kradną sobie prace, takie też było pytanie główne wspomnianego eksperymentu. Otrzymano stosunkowo dużą liczbę zwrotów – 144, to jest nieco ponad 88%. Wyniki przedstawiają się następująco:

  • 35% przyznało się i wyraziło żal z powodu popełnienia plagiatu;
  • 28% nie przyznało się do zarzucanego czynu;
  • 22% uważając się za współautorów nie poczuwa się do odpowiedzialności;
  • Reszta przyznała, iż nie wiedziała, że ich imiona znajdują się na publikacjach.

Ciekawe wydają się być tłumaczenia naukowców w odpowiedzi na przedstawione zarzuty. Przekonywano, że wszystko było „żartem”, wyjaśniano iż chodziło o „porachunki” z kolegami – naukowcami itp.

Spośród wszystkich plagiatowych prac wyszczególniona została pokaźna grupa (42%) tekstów, które zawierały sfałszowane dane i wykresy. Wśród ludzi z największą liczbą plagiatów (8 powielonych prac) znalazł się między innymi szef komisji etyki swojego kraju. Doszukano się także całych koncernów, które nieustannie, na szeroką skalę powielały te same prace publikując je w różnych czasopismach naukowych.

Widzimy, więc że plagiaty dotyczą także poważanych naukowców, powyższe zestawienia kreślą nam początkowy rys całości problemu, niemniej jednak watro odwołać się jeszcze do innych opracowań poruszających to zagadnienie.

Jednym z szerzej ostatnio komentowanych opracowań odnoszących się do tej jakże istotnej kwestii, są badania przeprowadzone przez R. G. Steena, szefa Medical Communications Consultants. Przeanalizował on ostanie 10 lat anglojęzycznych publikacji (2000 – 2010) portalu medycznego „PubMed”. Badanie dotyczyło 788 wycofanych tekstów, wyniki wydają się być bardzo ciekawe, dlatego pozwolę sobie na ich prezentację i omówienie. Całkiem pokaźny odsetek naukowców posunął się nawet do fałszowania danych, aby osiągnąć swój cel w postaci publikacji. Jest to praktyka szczególnie niebezpieczna, pamiętać należy, że tematyka dotyczy tak ważnej dziedziny, jaką jest medycyna. Taka nieodpowiedzialność stwarza szereg zagrożeń jak chociażby – powoływanie się, działanie na podstawie sfałszowanych badań doprowadzić może do uszczerbku na zdrowiu, a być może i stanowić zagrożenie dla życia. Dotyczy to większości znanych dziedzin naukowych (np. psychologia), niemniej jednak na płaszczyźnie medycznej widać tą tendencję szczególnie, jak sądzę, dosadnie.

Jak doskonale widać prym w tej niechlubnej statystyce wiodą Stany Zjednoczone, zaraz za nimi Chiny i Japonia. Niemniej jednak cała nacja azjatycka stanowi mniejszy procent jak USA w pojedynkę. Można by wysnuć zatem tezę, iż amerykańscy naukowcy to najwięksi naukowi oszuści. Jak jednak podkreśla autor opracowania, przekonanie takie może być mylące, jak się bowiem okazuje odsetek ten jest tak znaczny z uwagi na ogólną liczbę publikacji z Stanów Zjednoczonych. Mówiąc prościej, Amerykanie publikują najwięcej tekstów anglojęzycznych i to w tym miejscu Steen widzi przyczynę tak znaczącego negatywnego wyniku.

Jako kryterium wyszczególnienia w powyższym zestawieniu autor przyjął co najmniej 10 wycofanych tekstów. Warto zatem zwrócić uwagę na fakt, iż problem nieuczciwości w nauce dotyczy w zasadzie całego świata. Jest to bardzo niepokojące o tyle, że autor pracuje na danych dotyczących tylko jednej dziedziny nauki. Idąc jednak tropem wyznaczonym przez powyższe zestawienia z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć możemy, że w innych dziedzinach nauk jest podobnie. Podział na nauki humanistyczne, przyrodnicze nie ma zasadniczego w tym aspekcie, moim zdaniem, znaczenia. Problem bowiem przedstawiony na przykładzie nauk bio-medycznych dotyka całego świata nauki.

Prezentowane wcześniej dane ukazywały odpowiedzi naukowców na zarzuty odnośnie oszustw. Jedną z bardziej interesujących tłumaczeń była próba wykazania swojej nieświadomości odnośnie obecności w podejrzanej publikacji.

Jedynie 57 autorów było samodzielnymi autorami swoich prac. Jak doskonale to zostało ukazane powyżej przytłaczająca większość mieści się w przedziale od 2 do 5 twórców na publikację. Bardzo charakterystyczne jest, że duża grupa wycofanych opracowań wykazuje autorstwo 10 i więcej uczonych. Zestawiając to z wcześniej przytoczoną argumentacją, każe nam odpowiedzieć na bardzo istotne z punktu widzenia niniejszego omówienia pytanie. Czy być może naukowcy kierując się chęcią wykazania dużej ilości publikacji użyczali swych nazwisk – autorytetu, aby zwiększyć, np. prestiż prezentowanych badań? Być może właśnie tak można wyjaśnić późniejszą niewiedzę odnośnie obecności swojego nazwiska na np. sfabrykowanych danych. Przypuszczenie to wydaje się potwierdzać sam R. G. Steen, bardzo dosadnie podkreślając, że publikacji z pojedynczymi autorami było „tylko 57”, podczas gdy tych z tak dużą ilością autorów tak „wiele” .

Udało nam się nakreślić ramy zjawiska i zamknąć je w dane, wypada jednak powiedzieć nieco o konsekwencjach. Te jak już wspomniałem są zróżnicowane ze względu na charakter fałszerstwa i dyscypliny, jakiej dotyczą. Chciałbym się jednak skupić na pewnym społecznym przełożeniu, jakie być może generują powyższe wyniki badań. Okazuje się bowiem, że ludzie w Europie, Polsce zaczynają się bać naukowców.

Tendencje społeczne są dość niepokojące. Okazuje się, że na naszych oczach rośnie pokolenie ludzi, którzy z daleko idącą nieufnością zaczynają odnosić się do naukowców. Średnia europejska zaprezentowana powyżej powinna nam dać mocno do myślenia. 59% stwierdza (pośrednio), że naukowcy są niebezpieczni, wynikać to może z braku dostatecznej informacji odnośnie najnowszych odkryć i osiągnięć. Ale czy nie można się z tym nie zgodzić biorąc pod uwagę, że naukowcy są zdolni to tak nieetycznych i haniebnych działań jak fałszowanie danych, „multi-autorstwo”, któremu później zaprzeczają?

Przypadek Polski pokazuje nam tylko, że średnia europejska nie jest przesadnie wysoko określona. Polska statystyczna jest jeszcze wyższa i bardziej jednoznaczna jak ta europejska. Czy postawie takiej sprzyjają doniesienia o plagiatach i fałszerstwach wśród naukowców? Trudno jednoznacznie określić, jednakże aspekt ten może mieć istotne przełożenie na zaufanie do ludzi nauki i do pracy, jaką wykonują. Jako przykład na poparcie tego twierdzenia wymienić można głośny w świecie przypadek koreańskiego badacza Hwanga Woo-Suka, któremu udowodniono fałszowanie danych i nieetyczne sposoby badań, co doprowadziło w rezultacie do wyrzucenia z uniwersytetu i pozbawienia go profesury. W Polsce do bardziej znanych przykładów należy sprawa prof. M. Krajewskiego, któremu z powodu plagiatu została przez Komisję ds. Stopni i Tytułów cofnięta habilitacja. Wymienić też można sprawę prof. F. Nowaka, który dopuścił się fałszerstwa recenzji własnego skryptu z językoznawstwa, przykładów można mnożyć wiele. Powyższy „brak zaufania” może być efektem problemów, z którymi coraz częściej świat nauki musi się mierzyć, a które szybko docierają do opinii publicznej, co za tym idzie do świadomości społecznej.

Czy taki ma być współczesny obraz pracownika naukowego? Czy ma być postrzegany, jako człowiek, który w celu osiągnięcia dotacji finansowych (granty), czy też prestiżu (długi wykaz publikacji) jest gotów zszargać etos naukowca? Czy ma być postrzegany w kategoriach strachu i niepewności, co do wyników badań? Przecież misją każdego naukowca jest dążenie do okrywania i opisywania prawdy, a jak można o tym mówić, kiedy kradnie się cudze prace czy fałszuje dane? Naukowiec ma wreszcie za zadanie pracować dla dobra ludzkości a jak to jest możliwe, kiedy ludzie zaczynają się go bać?
Konieczne są zmiany, zmiany w ludzkiej mentalności i to nie tylko na płaszczyźnie magisteriów. Przede wszystkim chodzi o „wyższy sektor naukowy” – naukowców. Należy się wyzbyć czysto ekonomicznego przeświadczenia, że pieniądze, jakie jest w stanie dany naukowiec „wygenerować ” są główną miarą jego wartości. Wartości etyczne (w kontekście uprawiania nauki) jak się okazuje, nadal są w europejskim społeczeństwie wysoko cenione. Nie można zaprzeczyć, że pieniądze są do prowadzenia badań praktycznie niezbędne, czy jednak prestiż i finanse mają stać się przyczynkiem do kryzysu postrzegania naukowców? Nie powinny i nie mogą, nie łudźmy się jednak, w każdej grupie znajdują się jednostki niegodne, niemniej pamiętajmy, że prawdziwi naukowcy kierują się potrzebą zgłębiania prawdy, a nie chęcią fałszerstw, czy żądzą okradania kolegów.

/TZ/

Polecany poradnik – zawiera wzory i przykłady
Zobacz spis treści (PDF)

Pisanie prac: licencjackich, inżynierskich, magisterskich, doktorskich, na studiach podyplomowych (EBOOK)

Komentarze

1 KOMENTARZ

  1. I co z tego, że uczelnie sprawdzają prace dyplomowe programami antyplagiatowymi skoro najpopularniejsze z nich są banalne do oszukania? W sumie to wszystkie prace naukowe, książki czy artykuły powinny być sprawdzane takim programem, który będzie w stanie bardzo dokładnie wskazać czy praca jest samodzielna czy też jest to dobrze zakamuflowany plagiat. Czytając sporo informacji na ten temat dotarłam do raportu prof. Grabińskiego dotyczącego dostępnych na rynku systemów antyplagiatowych i obecnie najlepiej wypada Genuino. Mam nadzieję, że ten program faktycznie jest tak dokładny, i że coraz więcej osób zacznie z niego korzystać – może wtedy ludzie przestaną bezczelnie kopiować cudze prace i podpisywać je swoim nazwiskiem.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj