Jak inaczej popularyzować naukę, jeśli nie poprzez opowieść i opowiadanie historii? Czy taka forma jest faktycznie najlepsza? A może kosztem wciągającej opowieści wykoślawia się kwintesencję wyników badań?
„Nauka nie istnieje bez opowiedzenia historii. Pytanie nie brzmi: w jaki sposób z tego korzystać, ale: jak to robić w najlepszy sposób” – pisze na łamach „Guardiana” prof. Nick Enfield z Uniwersytetu w Melbourne w Australii.
Podobna sytuacja jest z komunikowaniem wiedzy poza uniwersytetami i instytutami badawczymi. Jeśli naukowcy chcą popularyzować swoją pracę i efekty badań – muszą przygotować wciągającą i pasjonującą opowieść. Dlatego – zdaniem niektórych – publikacje naukowe powinny być pisane jasnym językiem z maksymalnie niewielką liczbą trudnych słów, które rozumie zaledwie kilku specjalistów na świecie, a które z powodzeniem można zastąpić innymi.
Podstawę opowieści stanowią znane wszystkim elementy: wstęp, pytanie, konflikt – problem, rozwinięcie i rozwiązanie – wskazują w „Nature” Martin Krzywinski i Alberto Cairo. To elementy zbieżne również z formą wielu publikacji naukowych. W ich ocenie należy postawić kropkę nad i; opowieść musi być kompletna i lepiej nie pozostawiać odbiorcy zbyt dużego pola do interpretacji. A co ważne (- według niektórych analiz) publikowanie przez naukowców w formie opowieści powoduje, że mają one większy zasięg.
Enfield ubolewa w Guardianie, że naukowcy nie są „przeszkolonymi storytellerami”. Według niego odpowiedzialnością każdego badacza jest posiadanie podstawowych umiejętności z zakresu tworzenia opowieści. „Nasi odbiorcy potrzebują opowieści. Dlatego musimy opowiadać historie na temat naszych badań we właściwy sposób, jeśli chcemy traktować te ustalenia z szacunkiem, na który zasługują” – dodaje.
Okazuje się jednak, że nie wszyscy są entuzjastami tworzenia narracji na temat wyników badań. „Wielcy storytellerzy upiększają i ukrywają inne informacje po to, żeby wywołać reakcję u swoich odbiorców” – pisze Yarden Katz. W jego ocenie narracja narzuca nierzeczywisty obraz badań naukowych i ich przebieg, bo zmusza do uproszczenia i skupienia się na głównym, najważniejszym wątku. Jak wręcz sugeruje, niektórzy naukowcy tworzą swoje eksperymenty i badania w taki sposób, aby łatwiej je było opisać, a ich wynik był „świetną opowieścią”. Tymczasem ogólnie wiadomo, że wyniki złożonych eksperymentów należy niejednokrotnie interpretować na bardzo, bardzo różne sposoby.
Czy nie ma innej możliwości udostępnienia i popularyzacji badań, jeśli nie za pomocą opowieści? Opowieścią może być zarówno krótki artykuł na stronie internetowej, jak i publikacja w czasopiśmie czy wpis w mediach społecznościowych. Opowieścią jest też film, słuchowisko radiowe czy podcast, a nawet infografika – niby z zasady bardziej techniczna, ale z reguły przygotowana tak, by osoba ją oglądająca mogła wyobrazić sobie jakieś zjawisko czy zasadę działania mechanizmu. Kwintesencją opowieści jest w końcu reklama – krótka narracja, która ma utkwić w pamięci.
Jesteśmy skazani na opowieści – pisane, opowiadane czy ilustrowane. Po prostu tak postrzegamy świat – poprzez łączenie faktów w większe całości i tworzenie linearnej narracji, związki przyczynowo-skutkowe; staramy się w ten sposób nadać sens zjawiskom i obserwowanym wydarzeniom. Jak zatem opowiadać o nauce, w taki sposób żeby było to ciekawe i zgodne z faktami? To pytanie, która trapi zarówno popularyzatorów, jak i naukowców od lat. Pod koniec lipca w Sydney odbędzie się na ten temat debata zatytułowana „Czy opowiadanie opowieści jest złe dla nauki?”. Wstęp wolny.
Szymon Zdziebłowski