Na decyzję o przyznaniu patentu czeka się w Urzędzie Patentowym RP 3,6 roku. Wpływa na to m.in. niedobór ekspertów, błędy w zgłoszeniach osób ubiegających się o patent, sprawy w sądach i rosnące z każdym dniem bazy dotyczące innowacyjnych wynalazków – mówi zastępca prezesa Urzędu Patentowego RP Andrzej Pyrża.
PAP: Na decyzję o uzyskaniu patentu trzeba czekać w Polsce średnio 3,6 roku – to dane UP RP z 2016 r. Dlaczego tak długo?
Andrzej Pyrża, zastępca prezesa Urzędu Patentowego RP: Nie jesteśmy wyjątkiem. Europejski Urząd Patentowy (EPO) rozpatruje zgłoszenia w 5,5 roku, a urząd w USA 3,5 roku… Na tak długi czas rozpatrywania wniosków składa się kilka czynników.
Może się np. okazać, że zgłoszenie patentowe napisane jest źle, występują w nim braki, albo niewłaściwie zdefiniowany jest przedmiot zgłoszenia. I wtedy trzeba czekać na poprawienie dokumentu. Zdarza się, że taka korespondencja ze zgłaszającym trwa bardzo długo. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, kiedy zgłoszenie przygotowuje ktoś, kto nie jest profesjonalistą i kto nie miał kontaktu z rzecznikiem patentowym.
Może się też zdarzyć, że urząd patentowy uzna, że jakieś rozwiązanie nie jest nowe. Zgłoszeniodawca może się wtedy od tej decyzji odwoływać i wstąpić na drogę sądową. Sprawa ciągnie się wtedy latami. Ale nie ma to już związku z samymi pracami prowadzonymi w naszym urzędzie.
PAP: A jeśli chodzi o samą pracę w urzędzie patentowym? Ona też pewnie trwa długo…
A.P.: Mamy tylko stu ekspertów, a zgłoszeń patentowych jest rocznie 5,5 tys. Trzeba powiedzieć, że ta relacja jest nieodpowiednia i ubolewamy nad tym. W dodatku musimy mieć specjalistów z każdej dziedziny techniki. A w niektórych dziedzinach nie mamy ich wystarczająco wielu. Brakuje nam np. ekspertów z zakresu informatyki czy inżynierów mechaników.
PAP: Chyba się domyślam, dlaczego…
A.P.: No tak. Płace nie są konkurencyjne. A wymagania wobec eksperta są spore. Taki urzędnik nie tylko musi znać się na jakiejś dziedzinie wiedzy, ale i dodatkowo musi znać trzy języki: angielski, francuski i niemiecki. W dodatku musi odbyć 3-letnią aplikację. Przez ten czas zarabia np. ok. 3,5 tys. zł. W dodatku później taka osoba musi zdać egzamin na samodzielnego pracownika. Naprawdę trudno o takich ekspertów.
PAP: A ja myślałam, że największym problemem dla tych ekspertów jest przeszukiwanie ogromnych archiwów…
A.P.: To też jest problemem. Patentowane rozwiązanie musi być światową nowością. To znaczy, że nie mogło być wcześniej nigdzie ujawnione. Ani przez zgłaszającego, ani przez nikogo innego. A nie zawsze wiemy, co się działo na wystawie wynalazków w Argentynie. Albo nie wiemy, czy wcześniej jakiś inny naukowiec nie wygłosił wykładu na temat takiego właśnie rozwiązania na jakiejś konferencji… Jeśli do ujawnienia doszło, to takiemu rozwiązaniu nie powinniśmy już przyznać patentu. A to wszystko bardzo trudno sprawdzić.
Jeśli podobne rozwiązanie ktoś wcześniej zgłosił do urzędu patentowego – nie mamy problemu. Wychwycimy to, choćby to było rozwiązanie po chińsku czy japońsku.
Trzeba jednak zaznaczyć, że ilość materiałów, jakie muszą przeszukiwać urzędnicy przy rozpatrywaniu wniosków patentowych, ciągle przyrasta. Co roku do urzędów patentowych na całym świecie wpływa 3 mln nowych rozwiązań. Bazy szybko więc rosną. Problemem jest np. to, żeby je szybko przeszukiwać i automatycznie selekcjonować. Bez nowoczesnych narzędzi informatycznych nie ma nawet mowy o wykonaniu tej pracy.
Rozmawiała Ludwika Tomala